Dłonie bolały, tym razem wyjątkowo ból był prawie nie do zniesienia, nie pomagały wszelkiego rodzaju leki, silniejsze lub lżejsze okłady, ani nawet wyładowywanie swojej złości na bezbronnych poduszkach, które ledwo przeżyły starcie z moją głową.
Heather nie wracała, nie wyglądało na to, że pojawi się podobnie. Nie odbierała telefonu, wiadomości, Sky wszystko zlała, stwierdzając, że nie powinniśmy się w to z Dexterem mieszać, Mińsk wyrzucił naszą dwójkę za drzwi po kilku niewygodnych pytaniach.
A poza tym Przewalska dalej kręciła się wokoło, jak rozbiegana kózka, natchniona owieczka, która tylko czeka, żeby mogła wpaść w wilcze łapska i zacząć beczeć (po owczemu i babskiemu) na pół wszechświata, byle tylko ugrać ofiarę.
Nie zapędzaj się, James, nie zapędzaj się. I nie zwalaj swojej irytacji na młodszą od Fomy.
Prawda była taka, że chodziłem podminowany, zirytowany, jak tykająca bomba zegarowa, która tylko czekała na wybuch. Zmiana pogody dodatkowo negatywnie wpływała na moje dłonie, stan skóry zaczął się jeszcze bardziej pogarszać, a rękawiczki przestawały być wystarczającą ostoją, gdy najmniejszy dotyk nie bolał mocno, a wykurwiście.
Przekląłem.
Na Cesarza, to się musi skończyć, zanim zwariuję!
Dowlokłem się jakoś na środek placu, gdzie powinien czekać od kilku minut nasz najświeższy nabytek. Na horyzoncie chłopaka nadal nie było widać, a ja zgrzytałem zębami, pełen wewnętrznej irytacji dla reszty świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz