— Jeśli... Jeśli będziesz potrzebował pomocy albo stanie się coś złego, powiesz mi? — Słaby głos Pel nie pocieszał, nawet jeśli na jej twarzy malował się delikatny, pełen gracji i ciepła, uśmiech.
Nagle to ona uchwyciła moje ręce. Nagle to ona przejęła inicjatywę. Nagle to ona przyłożyła moje, zdecydowanie za duże, dłonie, do swoich malutkich, miękkich policzków. Rumianych bułeczek, które tak dumnie trwały na jej twarzy.
Moja mała, droga Pelagonijo. Delikatny kwiatku na tym złamanym, suchym świecie, na tej pustyni odrzucenia, obrzydzenia i żółci, którą przelewa się obrzydliwa rzeczywistość. Odbierasz ten beznadziejny ditlenek węgla, by oddać tlen, siły do życia, część tak bardzo niezbędną. Odtruwasz zaświnione powietrze. Oczyszczasz zabrudzoną chemikaliami glebę. Odsączasz wszystko, nie zwracając uwagi na to, jak brudny jest już twój filtr.
Trwała tak, wciskając się kurczowo w moje ręce, zaciskając powieki, lekko ciągnąć nosem. Jak najciszej, byle mnie nie zdołować.
Odsunąłem delikatnie dłonie. Puściła mnie posłusznie, ponownie spuszczając głowę. Na nowo ująłem jej buzię w dłoniach, znów uniosłem wykrzywioną w grymasie twarzyczkę. Począłem masować kciukami jej lica, siląc się na najpiękniejszy z możliwych uśmiechów.
— Oczywiście, Pelciu... Chociaż nie chcę zaprzątać ci głowy moimi drobnostkami, to jeśli sobie tego życzysz, powiem ci. Powiem ci wszystko.
Wszystko. Absolutnie wszystko. Nie ważne, czy będzie to przypadek z lekcji, śmieszny zbieg okoliczności, złamane serce, czy też kolejna purpurowa wstęga na ciele.
Powiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz