piątek, 13 lipca 2018

Niby nic [8]

Nie odszedłem nawet na dobre kilka metrów, nawet nie dobiłem do pierwszego zakrętu, gdy dopadł mnie głos, a raczej krzyk mężczyzny i z jednej strony niby się cieszyłem, ale z drugiej szczerze chciałem, żeby się ode mnie na dzisiaj odpieprzył i nie wracał, bo średnio mi się to wszystko widziało. Chciałem tylko zrobić, co miałem zadane, wrócić do pokoju, runąć na wyrko i nawet Kumarowi kazać spieprzać na drugi koniec akademika.
— Ej, Nivan! Może ci pomóc w czymś, nawet w zaniesieniu tej sterty papierów, bo zaraz znowu ci polecą na podłogę? — Zanim dobrze mogłem przystanąć i się odwrócić, ten znajdował się już tuż przy mnie i spoglądał na mnie tymi nieco, ba, na pewno spokojniejszymi od moich oczami. Uśmiechał się. Tak ładnie się uśmiechał, że musiałem się do niego odwrócić i spojrzeć dokładniej, bo takiej zniewagi nie śmiałem się dopuścić. — I naprawdę dobrze — zaczął, a ja uniosłem brwi — ci w tych okularach, nie wiem, dlaczego ich tak unikasz, jeżeli mam być szczery.
Wciągnąłem z cichym świstem powietrze, ściągnąłem nieco usta, a cała sytuacja jeszcze podbiła mi brwi do góry.
Nie dawaj się, Oakley, nie wciągnie cię w ten jebitnie piękny uśmiech, w te swoje gierki, ciepłe słówka i błysk błękitnych tęczówek. Nie możesz złapać się na pozłacany haczyk Walsha.
Przecież doskonale wiedziałem, że gdyby coś chciał, to tylko dokończyć to, co zaczęliśmy ostatnio.
Zacisnąłem mocniej szczęki.
— Bo wyglądam jak sekretareczka — odparłem twardo, ale i tak wcisnąłem mu w ręce połowę papierów i polazłem przodem, nie czekając na chłopaka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis