Coś pękło, strzeliło i nie wiem, czy to we mnie, a konkretniej w mojej szyi, czy może było to coś w mężczyźnie. A może i oba, bo mnie bolało niemiłosiernie, a on nagle się ode mnie oderwał i spojrzał na mnie, jakby co najmniej ducha, czy inną marę nocną zobaczył na własne oczy. Te wielkie, błękitne, przepełnione przerażeniem oczy.
Przyglądałem mu się uważnie, gdy odchylał głowę i targał się lekko za włosy, gdy uspokajał oddech i starał się dojść do względnego ładu i składu, a ja dalej leżałem i dalej sapałem. Z rozdrapaną klatką piersiową, śladami zębów i obrzydliwą strużką śliny przy ustach, którą prędko przetarłem.
Skóra płonęła jak cały organizm. Oddech drgał, niespokojnie łykałem powietrze.
A potem te czułe gesty, ruchy, dotyk, które całkowicie mnie zbiły, spsuły, roztrzaskały doszczętnie. Ciepły pocałunek, bez ten charakterystycznej nuty zwykłego pożądania i szaleństwa.
— Przepraszam — wyszeptał i przycisnął swoje czoło do tego mojego, a mnie już kompletnie zamurowało, bo czy Adam Walsh właśnie przeprosił?
Uśmiechnąłem się, prawie że w jego wargi, które zresztą po chwili i tak ucałowałem, ujmując twarz w dłonie i gładząc kciukami skórę na policzkach mężczyzny.
I nie rozumiałem niczego, nie wiedziałem nawet, gdzie zmierza ta relacja, czym my, kurwa, jesteśmy, ale w sumie chyba miałem to głęboko w tyłku.
Wolałem napawać się chwilą i faktem, że chociaż ten jeden raz nie ucieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz