Drżenie na skórze, powiedział coś, coś, czego dosłyszeć nie było mi dane, bo wszystkie słowa wypowiedział prosto w moje ciało, które skutecznie to zagłuszyło. Skrzywiłem się, bo wolałbym wiedzieć, co właściwie wymruczał, co miał na myśli, bo może to było coś istotnego, coś, o czym miałem wiedzieć.
A potem już całkiem się na mnie wspiął, usiadł okrakiem, przy czym ułożyłem dłonie na tych szczupłych udach i przejechałem nimi raz, czy dwa, po całej ich długości, ciesząc się z bliskości mężczyzny.
Tymczasem jedna z jego trafiła na mój policzek, na żuchwę, szczękę, grdykę, którą, o losie, przycisnął w taki sposób, gdzie, chociaż chciałem łapczywie nabrać powietrza, to nie mogłem i patrzyłem na niego, jak to ciele na malowane wrota, z nieco rozdziawionymi ustami.
Pięknie zaprezentował tę długą szyję, odchylając głowę i oddychając nieco ciężej niż poprzednio, jakby starając się unormować tempo, drgania mięśni i dosłownie wszystko, co udało nam się doprowadzić wręcz do stanu migotania.
A potem te błękitne, te piekielne, błękitne oczy, w których zdążyłem już wielokrotnie się utopić, ponownie na mnie spojrzały, a te zajebiście wykrojone wargi wygięły się w uśmiechu, tym pięknym uśmiechu.
— Tobie też tak jakoś ładnie.
I odpowiedziałem dokładnie tym samym, w nieco bardziej przyćmionym i otumanionym wydaniu, ale jednak. Kierowałem kąciki ust ku górze, gdy przenosiłem się do siadu, przy okazji spychając mężczyznę pierw na swoje biodra, a następnie uda.
Ucałowałem raz, czy dwa te usta, które tak pięknie kłamały. Ucałowałem brodę, podbródek, grdykę.
Lubiłem jego zapach, smak, dotyk, lubiłem wszystko, czym mógł mnie w tym momencie obdarować.
Lubiłem pędzić dłońmi po jego plecach, wyczuwać pracujące pod skórą mięśnie, kręgosłup, żebra. Lubiłem świadomość, że to akurat on oddawał mi część pomruków, jęków, sapnięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz