— Bo najwyraźniej potrzebowaliśmy mocnego wstrząsu, żeby nauczyć się ze sobą rozmawiać — odparł w końcu, powoli zbliżając się do mnie, a ja w odpowiedzi pokiwałem smętnie głową. Chciałbym powiedzieć, że było to w sumie zabawne, ale nie wiem, czy ten epitet pasowałby do tej całej, raczej przykrej sytuacji. No cóż, życie prawda? Chłopak usiadł obok mnie i przyciągnął moje ciało do siebie, po raz ten ostatni, tym razem już naprawdę, a ja wypuściłem głośno powietrze z płuc, bo, och, dlaczego to tak wszystko musiało wyglądać. — Miej dobre życie, Foma — stwierdził i podsumował chyba wszystko, co mieliśmy sobie do przekazania.
— Ty też — odpowiedziałem szybko i wyjątkowo miękko, bo słowa opuściły krtań z wyjątkową lekkością i łatwością. Westchnąłem ciężko, delikatnie odpychając Dextera, i ta czynność już nie była taka łatwa, co poprzednia. Bo w pewnym sensie było to jakieś pożegnanie, prawda? A ludzi, z którymi spędzało się cztery lata prawie codziennie, raczej trudno pożegnać i zostawić. — No. Będzie dobrze, przeżyjemy. Miejmy nadzieję.
Parsknąłem głośnym, może trochę beznadziejnym śmiechem, ale śmiechem, bo naprawdę byłem zadowolony, że wszystko przebiegło w dosyć gładki sposób, a ja wcale nie ryczałem. Może jednak było to dla nas lepsze rozwiązanie?
I och, chociaż dla mnie życie w przyszłości chyba miało już się ostatecznie uśmiechnąć, a los pomóc przy niektórych sprawach, to chyba nie miało się tak ułożyć dla wszystkich, w tym pewnej bliskiej mi osóbki.
Ale o tym dopiero miałem przekonać się po moim powrocie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz