Ciepłe powitanie mocno mnie zaskoczyło. Wydawało mi się, że mnie tutaj oczekiwano. Lub była to jedna wielka pomyłka. Zanim jednak zadałam Jamesowi tysiące pytań, postanowiłam trochę się rozgrzać. Upiłam łyk pysznej herbaty. Smakiem przypomniała mi tę robioną dla nas przez mamę w zimie. Wtuliłam nos w kołnierz. Przyjemnie pachniał. Mięta i coś jeszcze. A najważniejsze płaszcz był ciepły i powoli zaczynało wracać mi czucie w palcach. Zanim się obejrzałam, znalazłam się w środku uczelni. Spojrzałam jeszcze przez ramię w stronę, z której przyszłam.
— Dziękuję — mruknęłam cicho.
Idąc dalej, zatrzymałam się nagle jak wryta, gdyż przed moim nosem ktoś przebiegł. Z wrażenia upuściłam kubek, a napój rozlał się na podłodze w holu.
— Coś się stało? — zapytał blondyn. — Coś nie tak?
I nagle uświadomiłam sobie, że był to duch. Jeszcze bardziej mnie to przeraziło. Do tej pory tylko je słyszałam. Duch zatrzymał się zaciekawiony.
— Widzisz mnie? — zapytał.
Milczałam. Próbowałam nie zwracać na niego uwagi.
— Nie udawaj! — spróbował znów. — Nikt się jeszcze nie zatrzymał przede mną. Możesz mi pomóc? Proszę! Od lat nie widziałem moich bliskich!
— Ja… — zawahałam się.
— Czyli jednak mnie widzisz! Błagam panienko! — wykrzyknęła zjawa.
— Noah! — James nagle złapał mnie za ramiona i potrząsnął. — Co się dzieje?!
Wyrwałam się i go odepchnęłam.
— Odsuń się! — krzyknęłam niespodziewanie i nie do końca zamierzenie.
Poślizgnęłam się na mokrej podłodze. Upadłam na ziemię. Każdy kogo znałam, wypuściłby teraz z ust wiązankę soczystych przekleństw, jednak ja tego nie zrobiłam. Było to zwyczajnie niegrzeczne. Bez względu na okoliczności. Upiór gdzieś zniknął. Byłam pewna, że wróci za jakiś czas. Kiedy spojrzałam znów na chłopaka, jego wzrok był co najmniej zatroskany i na równi zdezorientowany.
— Noah, co się dzieje? — zaczął już łagodniej.
Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Z jednej strony mogłam mu powiedzieć, że to nic. A z drugiej, mogłam powiedzieć prawdę. Jednak ryzykowałam, że weźmie mnie za wariatkę, powie komuś z nauczycieli i zamkną mnie w zakładzie dla obłąkanych. Tylko, że im dłużej wpatrywałam się w jego brązowe oczy, płonące prawdziwą troską, tym bardziej traciłam pewność co do pierwszego wyjścia. Wydawał się osobą, której mogłam zaufać. Odwróciłam wzrok. Czułam jak oszalałe ze zdenerwowania serce wali mi w piersi, a oddech się urywa. Wzięłam kilka wdechów, by się uspokoić, jednak na próżno.
— Duchy… — wyszeptałam.
— Słucham? — rzekł, chyba jeszcze bardziej zdezorientowany.
— Słyszę je… — powiedziałam ciszej. — I teraz też widzę.
Zasznurowałam usta, czekając na głośny wybuch śmiechu lub chociażby zdezorientowane: “Mo okey..”. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz