— Okey — odparł krótko, szybko i sucho, a ja jeszcze raz zadrżałem, bo w duchu nie na taką odpowiedź czekałem.
Sam nie wiem do końca, co wtedy chciałem usłyszeć, bo przecież decyzja była już podjęta wcześniej, prawda?
Postawił jeden krok, a ja zerknąłem na niego zza pleców kątem oka i sam nie mogłem uwierzyć, że to był ten sam Dexter, którego znałem. Bo widziałem niepewność, te drobne zawahania i może przerażenie w tych charakterystycznych, kalkulujących oczach. Bo może mu jednak zależało.
— To wszystko bujdy — mruknął powoli, jakbym tego nie wiedział. — Nie sypiam z Walshem, z Heat tym bardziej, o Jamesie nie wspominając, ale... — zrobił chwilową pauzę i przełknął ślinę — to nie o to chodzi, prawda? — zapytał.
Za spokojnie, za mechanicznie, z tym smutnym uśmiechem i chyba się poddał.
Dexter Davon się poddał.
Pokręciłem głową w odpowiedzi, bo nie artykuły były tylko drobnym motylem, który poruszył swoimi skrzydłami, wprawiając powietrze w ruch i wywołując burzę, huragan i tornado, psując wszystko, co na drodze. Westchnąłem i wyprostowałem się.
— Czy to wszystko miało kiedykolwiek sens — wydukałem, raczej stwierdzenie niż pytanie, a jeżeli już, to retoryczne, bo nigdy nie chciałem usłyszeć na nie odpowiedzi. — Jak bardzo się pospieszyliśmy, Dexter. Jak bardzo byliśmy pijani, że to wszystko jakoś zadziałało i się utrzymywało.
Do czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz