Spoglądałem na Dextera, a on spoglądał na mnie.
Możliwe, że drżałem, jakbym miał jakiegoś Parkinsona, ale chuj mnie wtedy to obchodziło, bo gubienie się w zielonych oczach przestało być już dla mnie taką przyjemnością, co kiedyś.
Gdzie my się znaleźliśmy i do czego to wszystko nas sprowadziło.
Zacisnąłem dłonie w pięści, ostatecznie poddałem się i uciekłem wzrokiem, bo przecież łzy już wcześniej zaczęły spływać po policzkach, ale teraz, dopiero gdy stanęliśmy twarzą w twarz, zaczęły tak bardzo boleć, ślady, które zostawiły na skórze po prostu uwierały, piekły i raczej nie miały zamiaru przestać.
Westchnąłem głośniej, otwierając usta, chcąc coś powiedzieć, zapytać się, wytłumaczyć, ale skończyło się tylko na zaciśnięciu jeszcze mocniej szczęki i zazgrzytania zębami. Podniosłem dłoń do brody.
Powinienem się ogolić, czy wyczyścić okulary, a może i wystarczyłoby uczesanie włosów. Pewnie wyglądałem jak siedem nieszczęść. Zaczęła się czkawka, a ja warknąłem już ostatecznie.
On nadal stał i oglądał, jak się rozpadam.
Zamknąłem oczy, podszedłem do biurka, bo przez chwilę zrobiło mi się niedobrze i słabo, i po prostu chciałem się o cokolwiek oprzeć.
Spojrzałem w drewno, dalej zbytnio nie dowierzając.
— Chcę wrócić do domu.
Jedna, zdecydowanie krótka wypowiedź, która w końcu wydobyła się z moich ust, niby nic nie zdradzająca, a jednak mówiąca zdecydowanie za dużo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz