Oparłem się mocniej o kolana i pochyliłem do przodu, marszcząc brwi. Do granic możliwości, oczywiście. Może dlatego, że chciałem ukryć przed nastolatką zalążki łez, które zapewne świeciły się jak psu jajca, a może dlatego, że nie miałem najmniejszej ochoty patrzeć na kogokolwiek, kto był, chociaż w minimalnym stopniu powiązany z nie tak daleką przeszłością.
Przeszłością, która w porównaniu do tego, co dzieje się teraz, smakowała miodem, pachniała drogimi perfumami, a wyglądała wręcz oszałamiająco.
Przetarłem ze zmęczeniem te przeklęte oczy, gdy Przewalska przysiadła się obok i spoglądnęła na mnie wymagająco.
— Nivan, co się dzieje — powiedziała, gdy w końcu zdecydowałem się zapalić papierosa i zaciągnąłem się porządną, końską wręcz, dawką.
Cudem był fakt, że jeszcze żyłem, bo w ciągu ostatnich kilkudziesięciu minut nawdychałem się chyba więcej tych jebanych trocin, niż tlenu.
Odchrząknąłem cicho, odchylając się i opierając ciężko o ławkę, wręcz waląc o nią plecami z całą siłą i grymasząc się jak małe, ufyfłane, obrażone gałganiątko, które koniecznie chce zwrócić na siebie uwagę wszechświata, bo po prostu tego potrzebuje.
— Wanda, czy ja cokolwiek znaczę? — spytałem, patrząc na nią wzrokiem... Złym wzrokiem. Nie, że zdenerwowanym. Po prostu złym w odbiorze, smętnym, zmartwionym, zrezygnowanym, błyszczącym od nadmiaru łez, które zdecydowanie nie powinny się tam znaleźć.
Bo Nivan Oakley nie płakał.
Z mocno zaciśniętą szczęką, zgrzytaniem zębów i gulą w gardle. Ze zmarszczonym czołem i nerwowo poruszającymi się palcami, które jak nie przerzucały między sobą szluga, to po prostu się bawiły, starały odciążyć umysł.
— Ja... Czy to wszystko ma jakikolwiek sens? Nawet pod względem tego, czy — ściągnąłem szybko usta — ja jestem jakkolwiek dla kogokolwiek istotny? Czy robię komuś różnicę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz