Dokładnie obserwowałem mimikę dyrektora, jego zachowania, ruchy, działania. Może w duchu liczyłem, że zobaczę coś ciekawszego, jakiś przebłysk, oświecenie, cokolwiek, co dałoby mi jakikolwiek sygnał o tym, co uważa.
— Masz tę robotę — rzucił w pewnym momencie, wrzucając mnie nagle w otchłań zagubienia i rozpusty, a także cichego balowania w odmętach mojego umysłu i już planowania, jak to nie wydam wszystkiego przepijając pierwszego. Bo w tym momencie istniały tylko dwie możliwości. Albo zaimponowałem naszemu drogiemu prezesowi, albo wyjątkowo okazał swoją łaskę, bo lampiłem się na niego jak ciele na malowane wrota. Bądź oba jednocześnie, to też bardzo prawdopodobne. — Jak wiele chcesz za to kasy, jak często możesz przychodzisz i w jakim czasie będziesz w stanie nadrobić nasze cholerne zaległości z tymi papierami? — spytał po chwili, spoglądając na mnie.
Wzruszyłem ramionami.
Ale że płacić? Tego jeszcze nie grali.
— Oprócz weekendów i śród, to codziennie mogę, nie powiem, ile mi to zajmie. Sam tempa swojego jeszcze nie mam wypracowanego, a i zależy jak to z polotem będzie. W każdym bądź razie dziękuję pięknie i zgaduję, że będę starał się wypaść jak najkorzystniej, pracować jak najefektywniej i cała reszta tej regułki, czy co to tam było. — Odchyliłem się mocniej i oparłem szerzej na krześle. — Od kiedy mogę zacząć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz