— Wykorzystuję dary nieba na tyle, na ile mogę. — Parsknąłem śmiechem, słysząc odpowiedź chłopaka. "Ile mogę" było w tej sytuacji niewystarczające, zwłaszcza jak na jego możliwości. Dzieciaki miały wychodzić z tej szkoły lepsze, ale nie zwyczajnie w świecie dobre.
Pokręciłem z niedowierzaniem głową, zabierając się za czytanie kartki. Kurtuazyjne "zajmijcie się swoimi sprawami i nasze zostawcie w spokoju" krzyczało z każdego akapitu, choć list sam w sobie ociekał pozytywnymi inwektywami, cudownymi epitetami i wyraźną chęcią współpracy z drugą stroną, to został podszyty przede wszystkim czystą wrednością w najprawdziwszej postaci.
Aż dumny byłem, że można tak ładnie kazać się komuś odpierdolić.
Porządnie zrobione litery, każda odpowiednio wykreślona, w dodatku sprawiały wrażenie do złudzenia przypominających wykwitną kaligrafię, więc czułem jedynie przypływ zadowolenia, płynący z otwartego serducha. Czyli jednak nie trzymamy w tej szkole kompletnych idiotów, skoro jakieś tam wartości życiowe i umiejętności dzięki nam zdobywają, nauczą sobie radzić z irytującym pismem urzędowym.
— Nie wiedziałem tylko, jak to całe gówno podpisać. — Skinąłem ze zrozumieniem głową, biorąc w dłoń długopis i składając po chwili zamaszysty podpis w odpowiednim miejscu na dole listu, na który przybiłem zaraz jedną z pieczątek szkoły.
— Masz tę robotę — powiedziałem, sam nie wierząc, że kreowanie wizerunku i komunikacje z innymi uczelniami powierzam komuś jakiemu jak Oakley, choć ciągle chciałem wierzyć w jego szanse nawrócenia na dobrą stronę mocy. — Jak wiele chcesz za to kasy, jak często możesz przychodzisz i w jakim czasie będziesz w stanie nadrobić nasze cholerne zaległości z tymi papierami? — spytałem wprost.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz