— Jakkolwiek zabrzmi to kuriozalnie, to czasy licealne są najlepsze na wyrabianie kontaktów, przygotowywanie sobie przyszłości i tak dalej. Masz całkiem spore stadko znajomych z bogatego domu, kolegów z koneksjami, koleżanki z rodowodem. Zamiast szaleć, zakręć się i przygotuj na to podbijanie światów, bo okazje szybko przemijają — rzucił dyrektorek, na co kolejny już raz przewróciłem oczami i prychnąłem pod nosem. Czyżby zakręcać się wokół towarzystwa nie było właśnie przez jakieś pierdzielone wariactwa? Przez alkohol do serca, za przytrzymanie włosów podczas większych ekscesów po wymieszaniu wszystkich proponowanych gatunków napojów wysokoprocentowych miało się plus trzynaście do szacuneczku i zaufania, taka prawda. A najlepszych przyjaciół poznajemy w biedzie, szczególnie, jak ci akurat gumki za...
— Wykorzystuję dary nieba na tyle, na ile mogę — odparłem tylko, stawiając ostatnią, pieprzoną kropkę w tym pierdolonym wypracowaniu i odwracając karteluszkę w stronę mężczyzny.
Zerknąłem z niechęcią na dość ładne litery, co jak co, pismo jednak miałem ładne, przynajmniej w moim mniemaniu. Nie tak, jak Hindusik, ale jednak. Dało się przeczytać bez słownika i bez speca od hieroglifów, więc uznawałem to za sukces, patrząc na to, że większość rzeczy i tak pisuję na komputerze albo telefonie. — Nie wiedziałem tylko, jak to całe gówno podpisać — rzuciłem jeszcze, wystukując monotonny rytm palcami.
Dawno nie grałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz