wtorek, 22 maja 2018

Jaki ojciec, taki syn [1]

— To chyba żart — jęknąłem żałośnie, przewracając się z jednego brzegu kanapy na drugi. Oczywiście, kurwa, że była zbyt wąska, więc już po chwili zaryłem boleśnie głową o drewniane panele, przypominając sobie, że o kręgosłup dbać należy, bo na starość mnie w dupę los kopnie. Już czułem te wibrujące bóle w krzyżu, którymi będę raczony jako dwustuletni dziadyga z drewnianą nogą, laską i złotą szczęką, żeby podrywać urocze emerytki.
O ile wcześniej nie wysiądzie mi wątroba, co jednak w jakiś sposób było bardzo prawdopodobne. Rozłożyłem się wygodniej na podłodze, starając się przypomnieć wszystko, co sprawiło, że czułem się jak wypruty z wszelkiej godności, porzucony i splugawiony kondom.
Est odeszła, Nibyłko przewracał oczami, skrzętnie usuwając wszystkie alkoholowe dodatki w obrębie całej szkoły. Miałem wrażenie, że nawet tajne zapasy bachorów wylał do kibla, byle tylko nie były w stanie mi niczego dostarczyć, nawet kropelki. "Zaczął się nowy okres twojego życia, Mińsk", powiedział, dupek-kurdupel mały jeden. A potem co, a potem w głowie mi tarabaniło, ręce się trzęsły, a ja nie mogłem się na czymś skupić.
Wcale nie byłem uzależniony, wcale. Poluzowałem krawat, rozpiąłem trzy górne guziki koszuli, mając nadzieję, że uderzenia gorąca szybko przejdą do historii. Organizm wołał o jakikolwiek rodzaj życiodajnego trunku i bynajmniej nie miałem to na myśli ambrozji w postaci czarnej kawy. 
— Właź! — krzyknąłem burkliwie, mrużąc oczy i podnosząc wzrok na stojącą w drzwiach postać kolejnego smarkacza. — Po coś tu przylazł? — mruknąłem niemrawo, zmieniając pozycję z leżącej na siedzącą. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis