Czy wspominałem już o tym, jak bardzo chłopak wkurwiał samą swoją egzystencją? Jak bardzo działał na nerwy swoim zachowaniem, jak doprowadzał do szału mimiką, każdym, chociażby najmniejszym gestem, ruchem, mrugnięciem, każdym kolejnym wdechem (bardzo możliwe, że ze względu na fakt, iż miałem nadzieję, że sczeźnie lada chwila). Nie wiem czemu, nie wiem jak, ale miał w sobie coś, co jednocześnie cholernie przyciągało i cholernie irytowało, pierwiastek millerowatości, najrzadziej spotykanego i chyba najmniej potrzebnego w obyciu przedmiotu. Nie wiem, kto miał gorzej, on, czy osoby w jego towarzystwie.
Uśmiechnął się firmowo, podparł głowę na rękach, te z kolei na kolanach i gapił się na mnie bez wytchnienia. Czego, kurwa, chcesz, bo serio, za chwilę wylądujesz za drzwiami i to bez piśnięcia.
— Okej, niech ci będzie — odpowiedział cichy, spokojnym mruknięciem, wędrując przy okazji do okna. Przewróciłem oczami, błagam, niech zaprzestanie swoich poczynań, bo nie ważne, jak ładnej dupy by nie miał, to z chęcią wykopałbym go w trybie natychmiastowym z potężną ulgą i satysfakcją na twarzy. Chłopak tylko zaczął obracać biżuterię na palcu, co swoją drogą też porządnie podburzało moją strefę komfortu i względnego opanowania. — Jakie są twoje zainteresowania, hobby, jak zwał tak zwał? — Spojrzał na mnie bez mrugnięcia okiem, bez jakichkolwiek uczuć, z najzwyczajniejszą w świecie pustką, która swoją drogą obrzydliwie mi przypasowała. Nieco mniej niż trzydzieści minut. Dasz radę Oakley, spokojnie.
— Perkusja. — Coś, co każdy zdążył już usłyszeć. Bo reszta rzeczy siedziała gdzieś w kącie i za bardzo się nie wychylała, co w sumie mi pasowało. — I vice versa, co do pytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz