I powiem szczerze, jego uśmieszek znowu całkowicie zbił mnie z toru, pozbawił możliwości trzeźwego myślenia, zabił mi gwoździa i ogólnie włączył jakieś pierwotne instynkty, maszynkę wypuszczającą hormony i przyspieszone tętno.
— Lepiej uważaj, bo jakaś w końcu coś ci ukradnie i ta twoja pewność zaboli. Ale w końcu kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, prawda? — odparł i puścił mi oczko. Kurwa jego mać, puścił mi jebane, błękitniutkie jak lazur Morza Śródziemnego, oczko. No, a mnie automatycznie wcięło, zatrzymało płytę, zacięło odtwarzacz i rozluźniło szczęki, dlatego lampiłem się na niego z rozwartymi wargami i otępieniem w oczach.
Ty pierdolony, kurwa jego jebana mać, atrakcyjny sukinsynie, pies cię kurwa jebał.
Wstał, wyprostował się, wygiął kocio. Kocio. Wszyscy zachowywali się jak koty. Dajcie mi na niego kocimiętkę, ja pierdolę.
Znowu zasłonił mi słońce, znowu napuszył się jak paw, wyprostował, dominował, nie tylko wzrostem, ale i natężeniem emocji w obecnej sytuacji, napięciem. Emanował władczością, seksualność się z niego wylewała, zabierał sobą całe kilometry sześcienne i czułem się przy nim po prostu jak jakiś zagubiony, skopany szczeniak. No i do tego ten skurwysyński uśmieszek, za który normalny człowiek dałby się pokroić.
— Miło się rozmawiało, ale ileż można siedzieć — rzucił nagle, kiwając głową, a ze mnie wszystko zeszło. Wlepiłem w niego ostre spojrzenie, podjąłem zadowolony grymas i jeszcze raz obróciłem telefon w dłoni.
— Mi również, życzę miłego dnia — odparłem, waląc plecami o oparcie ławki i włączając urządzenie, bo Przewalska coś mocno się rozpisała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz