Chłopak tylko pokiwał głową, wprawiając te pierdolone, złote loczki, jakby ukradzione pierwszemu lepszemu aniołkowi, w ruch. Zagryzłem policzek od środka, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, bo nastolatkiem z pewnością nie był.
— Możemy pomyśleć o rozpoczęciu terapii, ale będę potrzebować dodatkowych badań, a na miejscu nie mam sprzętu. — Tym razem to ja kiwnąłem głową, z uwagą słuchając chłopaka, dokładnie lustrując go wzrokiem. Nie wiem, czy nie doszukiwałem się jakiś innych zmian, podobnych do tych na dłoniach. Worki pod oczami, kilkudniowy (wieczny) zarost, spokojne, czekoladowe oczy i ten hopecraftowski sposób bycia. Nie dziwiłem się szalonym faneczkom.
— Przynieś mi następnym razem wszystkie teczki z twoją dokumentacją medyczną, jeżeli masz w pokoju, chyba że zdałeś je w gabinecie pielęgniarskim? Jak się nazywał do tej pory twój lekarz prowadzący? — Wybił mnie z krótkiego zamyślenia, przywrócił mocno do rzeczywistości, znowu skupiłem wzrok na jego ustach, starając się z ruchu wyłapać to, czego nie dosłyszałem. Kiwnąłem głową, przetarłem dłońmi kolana.
— Powinny być u pielęgniarza albo w dokumentach. Co do lekarza, pozwolisz, że w najbliższym czasie skontaktuję się z moją mamą i dopiero wtedy cię poinformuję? — Uśmiechnąłem się. Niby była jakaś szansa. Jakaś. Nie miałem pamięci do nazwisk, szczególnie do tych sprzed jedenastu lat, o których wspominać nie miałem najmniejszej ochoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz