Dobra, ten rok będzie lepszy. Niczego nie odwalę, nie będę miał kłopotów, moje życie się ustatkuje, a ja wyjdę na prostą, jak gdyby nigdy nic, naprawdę, będzie dobrze, będzie fajnie, będzie świetnie, zobaczycie. Nie wiem, kogo w sumie chciałem przekonać do tych bujd, siebie, czy innych, ale chyba raczej siebie, jak mam być szczery. Znając moje szczęście i tak skończę na dywaniku u Mińska razem z moją matką, z rękami w międzygalaktycznych kajdanach, skuty i pilnowany przez FBI, bo jakoś tak wyszło, że ten czarny rynek mi trochę uciekł spod kontroli i jakimś cudem te zwłoki, które miałem ogarnąć gówniarzowi do biblioteki, wypłynęły na powierzchnię jak oliwa i cóż powiedzieć więcej, ma się to szczęście.
Co ja pieprzę, już w pierwszych dniach trafiłem na największego szajbusa psychopatę tej szkoły, który ilością używanych środków odurzających zbija z podium nawet Remusa, ten swoją drogą przypominał już wywłokę człowieka. Kukłę. Wychudzonego paszczura ze zbyt długą brodą, a melancholijny nastrój i chętka popełnienia samobójstwa spływała na każdego, kto miał z nim lekcje.
No ale co ja, zwykły, szary Oakley mogę zrobić co? No nic, jak tylko siedzieć i przeglądać bez sensu telefon, uśmiechając się co jakiś czas na widok wiadomości od Wandy, z którą od dłuższego czasu chatowałem.
Wtem dostęp do światła zastąpił mi długi, brązowowłosy osobnik, na którego twarzy czaił się dziwny, niezidentyfikowany grymas, aż cała fala ciarek przemknęła wzdłuż mojego kręgosłupa, wymusiła wyprostowanie zgarbionych do tej pory pleców i odłożeniem dłoni z telefonem na kolano.
Scena jak z filmu, nie ma co.
— Mogę w czymś pomóc? — Kulturalny, Oakley, bądź kulturalny, dasz radę, wierzę w ciebie, tylko tak dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz