Miewałem w tej szkole oszołomów, psychopatów, którzy tylko oczekiwali na swoja okazję, żeby zgwałcić niczego nieświadomego, wciąż śmiejące się do rzekomych adoratorów, dziewczątka. Choćby w postaci panny Przewalskiej, której niechybna afera z pewnym kotołakiem dawała sporo do zrozumienia w kwestii granic towarzyskich. Gdzie się zaczynają lekkie obyczaje, a gdzie normalne zachowania panienki z dobrego domu z plebsem.
Miałem w tej szkole arystokratów, Dexter przecież z Herą świadkami, którzy potrafili wymienić całe swoje drzewo genealogiczne do ośmiu pokoleń wstecz. Ognistowłosą królową szkoły podejrzewałem, że nawet powiedzenie wszystkiego wspak nie uczyniłoby zadania wystarczająco trudnym.
Były elfy, byli czarodzieje, byli mądrzy, byli głupsi, byli ci, od których nielegalnymi substancjami typu sproszkowany vernyl czy lotnik dla ubogich czuć było na kilometry kwadratowe i byli ci, którzy zasługiwali na uśmiech, spokojne zawieszenie wzroku na wyprasowanym mundurku.
I pomiędzy nimi wszystkimi był osobnik, na którego imieniu wraz z nazwiskiem zdążyłem połamać sobie język.
— Meleus. Saldivar — wymówiłem na głos z nieskrywaną dumą, cały poranek próbowałem znaleźć odpowiednią barwę i tonację głosu, nadać mojej wypowiedzi nieco charakteru, a przede wszystkim: Zrobić to poprawnie. Aktualnie stałem na głównym placu, oczekując nowego ucznia. Co prawda był starszy niż przeciętny tutejszy świeżak, ale to tylko robiło całą sprawę nieco bardziej interesującą. Gdzie jesteś, Meleusie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz