— Serwus, to ty jesteś tym alkoholikiem od kokainy? — Pytanie, krótkie, i zielonooki chłopak z uśmiechem na ustach oraz niemałą torbą na kółkach. Ściągnąłem brwi, zmarszczyłem czoło, bo nie przypominałem sobie, żebym był alkoholikiem czy zażywał kokainę ani innych tego typu substancji. No cóż, zawsze mógł się pomyl... — Sorry, nie ta płyta, ale na chuj pierdolony siedzisz tutaj, zamiast w klatce, cztery metry nad ziemią i bez możliwości projektowania? — I tym razem wiedziałem, o kogo chodzi, bo chodziło o mnie, ale do jasnej kurwy nędzy, skąd ktoś, dokładnie James Miracles, miał wiedzieć o moim wypadku? — Tratata, Sky mnie przysyła, James, prowadzać do Heather, cokolwiek.
Pokiwałem głową, pozwalając w spokoju skończyć mu monolog, bo ewidentnie wyglądał na osobę, której lepiej nie przerywać, skończyć mogło się to źle. Odchrząknąłem.
— No cóż, tak, to ja we własnej osobie, sam nie wiem, dlaczego nie przeprowadzili eutanazji, no cóż, głupi ma szczęście. — Westchnąłem, trochę rozluźniłem, bo w końcu po co udawać przy osobie, która wie? Oparłem się o ścianę, dłoń włożyłem do kieszeni, a drugą, z dokumentami, poprawiłem nowe, cudowne okulary, których tak brakowało mi na nosie. — Foma Dymitr Przewalski, miło mi poznać, darujmy sobie te formułki, bo za chwilę oszaleję. — Zastukałem trzy razy palcem o ścianę, zastanawiając się, co zrobię Dexterowi, gdy tylko go, kurwa, zobaczę. Oj, będzie bolało. — Szybkie odprowadzenie do pokoju z przekazaniem dokumentów? — zapytałem, podnosząc brew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz