czwartek, 1 lutego 2018

Czarownicy pies [0]

W końcu zawsze mówił, że do twarzy mi z dłuższymi włosami.
Beznadziejne usprawiedliwianie się i udawanie, że to wszystko było zamierzone. Że wszystko było w jak najlepszym stanie, a ja wcale nie zaczynam gubić się w świecie rzeczywistym. Że wcale nie spędziłem wakacji, leżąc bez ruchu na swoim materacu, bo łóżka nigdy nie chciało mi się kupować, zakładanie pościeli to za dużo zachodu, a koc to trzeba prać, a ja czasu nie mam. Kuchnio—salono—sypialnia tonęła w niedokończonych rysunkach, chandra nie chciała puścić się kostek, a ja zaczynałem już szukać miejsc, w które mógłbym wbić igłę, sięgając do przestrzeni między palcami u stóp, bo reszta się nie nadawała, a ciągle było mało.
Nawet opatrunków po pełniach nie chciało mi się zmieniać, a doskonale wiedziałem, że rozorałem sobie ostatnio plecy. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że znajdowałem się już w początkowej fazie rozkładu organizmu, bo nie było opcji, żeby to wszystko nie odbiło mi się na zdrowiu.

xXx

Odgarnąłem kudły do tyłu. Gdybym się postarał, bez problemu byłbym w stanie je związać w malutką, sterczącą na potylicy kiteczkę. Zsunąłem dłonie na kark, ścisnąłem go lekko i bąknąłem coś niezrozumiale. Sterczałem w swojej „ukochanej” sali już od dobrych kilku godzin, zamierając w czasie i przestrzeni, ginąc gdzieś daleko stąd, gdzie to wszystko nie było aż tak uciążliwe, gdzie znowu miałem trzynaście lat i malowałem coś z ojcem, gdzie zapach farb podniecał, a nie zabijał już umysł, gdzie ciekawskie oczy dokładnie analizowały załamanie się światła na powierzchni wazonu, gdzie książki od anatomii leżały na moim biurku tylko dlatego, żeby wiedzieć, jak powinno ułożyć się ciało wyimaginowanej postaci. Gdzie siedząc na kanapie, próbowałem uchwycić w szkicu gotującą matkę, jednak nie było to możliwe, bo zamiast ustać w miejscu, krzątała się po kuchni, nie wiedząc, od czego zacząć, bo wszyscy byliśmy równie mocno roztrzepani.
Jednak cały ten chaos łączył się w jedną, spójną, harmonijną całość.
A ten chaos, który ogarnąć moje życie w tym momencie, prowadził tylko do rozpadu, zrównania wszystkiego z ziemią.
Udawałem, że nie schudłem siedmiu kilogramów. Udawałem, że spałem. Udawałem, że się nie bałem. Udawałem, że po prostu zmieniłem styl i polubiłem długie rękawy.
A gdy w drzwiach klasy stanęła czarnoskóra uczennica, jedynie skinąłem jej głową na przywitanie i ponownie wlepiłem wzrok w okno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis