Westchnąłem, stukając palcem o blat samorządowego biurka, które aktualni tonęło pod ogromną, ale to ogromną ilością papierów. I weź coś w tym znajdź, nawet jeżeli starałeś się utrzymać ten cholerny porządek przez kilka dni. Nie, a to James przyniesie jakieś papiery od Mińska, a to Dexter rzuci bylejak swoje notatki, bo co ich to obchodzi. Najdłużej przy biurku i tak siedziałem kurwa ja.
A siedzieć musiałem przy nim dużo, bo prace końcowe nie napiszą się same. I powinienem na poważnie zacząć myśleć, co jednak w tym życiu chciałbym robić. I nie było to uśmiechanie się i pachnienie, podczas gdy Dexter mógłby traktować mnie jak pieprzone trofeum. Co to, to nie, ani słowa, a sio.
I oto pojawiła się kolejna osóbka do wprowadzenia. Hope Dawkins, młody chłopak o dosyć szlachetnych rysach, choć już nie z tak szlachetną historią czy rodzinką. Pokój na czwartym piętrze, winda w końcu się przyda, więc wiadome praktycznie wszystko, a i nic w tym samym momencie. Ale najważniejsze, wyglądał na dosyć miłego, a taką nadzieję przynajmniej miałem, bo jednak użeranie się z jednym, cudownym dupkiem na codzień zdecydowanie mi wystarczało.
Więc pozostało mi czekać na chłopaka przed budynkiem. Jak zawsze, rzecz nienowa, monotonna i to bardzo, ale jednak cieszyłem się po chichu, bo nowa osoba, osoba nowa, ktoś ciekawy, interesujący i powiew ukochanego, świeżego powietrza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz