poniedziałek, 5 lutego 2018

Strach na wróble [5]

Zdawało się, że świadomość rozgwizdania swojej komórki w drobny mak dotarła do niego dopiero w momencie, gdy go o to zapytałem. No cóż i tak bywa, a w emocjach ludzie lubują się w zapominaniu, szczególnie o zdrowym rozsądku.
— Teraz już tak — odparł cicho, dalej wpatrując się w resztki swojego sprzętu i marszcząc delikatnie czoło, odwrócił wzrok na drzewo, o które huknął telefonem. — Chyba potrzebuję się napić — szepnięcie, najwyraźniej do samego siebie, bo byłem już mu raczej zbędny i obojętny. Otrzepanie kolan i żwawe ruszenie przed siebie, gdy coś jednak jakąś niewidzialną siłą zatrzymało w niezbyt imponującej odległości ode mnie. Mruknął, stęknął, jęknął, cokolwiek. — Którędy się wraca? — spytał w końcu, finalnie wbijając we mnie chłodne, zielone spojrzenie.
Wzruszyłem ramionami, w końcu i tak sam miałem się zbierać do akademika. Nabiegałem się? Nabiegałem. Nawdychałem pierdolonego smogu świeżego powietrza? Nawdychałem. Poruszałem się w końcu i nie gniłem jak ostatni śmieć przed komputerem? Poruszałem. Brawo ja. Już wyczerpałem roczny limit.
— Chodź — mruknąłem tylko, już nawet nie wciskając słuchawek do uszu, a jedynie odwracając się na pięcie i kierując w stronę absolutnie odbijającą od tej dobranej przez blondyna. Już nawet zignorowałem sam fakt, że znając życie, chciał tylko instrukcję, jak dotrzeć do szkoły, a nie prywatną niańkę do odprowadzania. Srał pies.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis