— Prowadź. — Przewróciłem oczami na jego niezbyt żywy i zachęcający do prowadzenia dalszej rozmowy ton. Szybkie kroki z nowym towarzyszem nabierały tempa z każdą kolejną chwilą, jakbyśmy obaj piekielni się bali, że ktoś przyłapie nas na gorącym uczynku, albo coś w tym stylu, chociaż byliśmy chyba jedynymi świadomymi celu naszej podróży osobami na kampusie. — To kim jest ten Zielarz, skąd się znacie? — dodał po chwili, już przyjemniejszym dla ucha głosem, nieco mniej opryskliwym i posiadającym wyrzuty do większości świata. Parsknąłem cicho. Skąd znałem Yamira? Długa historia, naprawdę nie chce mi się zagłębiać dobre osiem lat w tył i wspominać głupoty dziesięcioletnich gówniarzy pragnących zbawić świat ze swoim kijkiem i zerową wiedzą o rzeczywistości, która w sumie dalej ginęła gdzieś za kotarą wyimaginowanego świata dzieci.
Czasem nawet brało mnie na wspominki tych beztroskich lat.
Czasem.
— Yamir, złoty chłopaczyna, zaprawdę. Dosłownie i w przenośni, a co do poznania, powiedzmy, że zetknąłem się z tym osobnikiem na jednej z wycieczek między krajoświatami — odparłem, otwierając wrota szkoły przed kopniętym fanem vernylu i pewnie też innych środków odurzających, sam natomiast wpełzłem, dopiero gdy ten przekroczył ten przeklęty próg, bo powiedzmy sobie szczerze, szkoła normalna nie była i będę powtarzać to do usranej śmierci. Przynajmniej będzie o czym gadać na spotkaniach rodzinnych, nie ma co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz