Nowe mieszkanko była bardziej niż przytulne. Ładne, schludne, czego chcieć więcej? No i oczywiście bardzo przestronny, za co w duchu mocno dziękowałem, raz trafić mi przyszło na taką klitkę, że nawet obrócić się wokół własnej osi nie mogłem, o przemieszczaniu się nie wspominając. Uznałem, że jeśli przeżyłem tamto, to przeżyję już wszystko i była to najprawdziwsza prawda, wprawiłem się do tego stopnia, że mógłbym wjechać w uliczkę o szerokości mniejszej, niż ta, która określała mój wózek.
— Mam już wszystko, kuralet, kartę atlancką... — powiedział chłopak wraz z wkroczeniem do mojego nowego malutkiego królestwa, oczywiście po zapukaniu, kulturę jako taką zachowywali, póki co. Póki co. — Karta to taka twoja przepustka wszędzie, tym też zapłacisz, lepiej pilnuj, bo nie wyrabiają łatwo, sam tego doświadczyłem — powiedział, śmiejąc się niepewnie, dziwnie, nerwowo i podając mi przy okazji nowiusieńki, biały tablet, wraz z magiczną kartą, która otwierała mi drzwi do tego nowego, dziwnego świata. — A na kuralecie rozpiski godzinowe, plan lekcji i mapkę. Sam ogarnąłem, to ty też ogarniesz — powiedział jeszcze na dokładkę, na co pokiwałem głową, mrucząc pod nosem i odkładając urządzenie na stolik, który akurat znajdował się pod ręką. Kartę zostawiłem, przecież, jak to powiedział, lepiej, żebym jej nie zgubił.
— Dziękuję, zapamiętam na przyszłość i zaopiekuję się troskliwie — odpowiedziałem, gładząc dłońmi materiał spodni, który, powiedzmy sobie szczerze, nieco wisiał na nogach. — Ładne tu te akademiki, urokliwe, nie ma co — dodałem, z nerwowym śmiechem, bo zagajanie rozmowy nie było moją mocną stroną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz