Po odczekaniu przez chwilkę zdecydowałam się na wejście do środka. Wysoki, powiedzmy, że dobrze znany mi blondyn siedział do drzwi odwrócony plecami. Tak jak się spodziewałam, sterty kartek, arkuszy i formularzy otaczały go, tworząc małą fortecę. Jeśli właśnie tak wygląda praca samorządu, to ja podziękuję.
— Czego? — Warknięcie, niezbyt przyjemne. Szybko jednak puściłam to w nie pamięć, bo sama pewnie byłabym tym wszystkim zdenerwowana. Odwrócił się z zabójczym wzrokiem, który po chwili zniknął. — Przepraszam cię, nawał roboty — jęknął i podniósł się.
— Nie szkodzi. Właśnie widzę, więc przybyłam z odsieczą! — Wyjęłam paczkę herbatników i uniosłam ją w górę. — Mam nadzieję, że lubisz. Poza tym, pomogę, jeśli mogę. Inaczej sam niedługo utoniesz w tych papierach i staniesz się kłębkiem nerwów, a tego chyba nie chcemy — dodałam i podeszłam do sterty papierów.
Mało ich nie było. Złapałam się pod boki, ciężko wzdychając. Nasz “kochany” dyrektor chyba powoli tracił już zdrowy rozsądek, zrzucając tyle papierkowej roboty na jednego ucznia. No nic, byłam na wszelki wypadek przygotowana, gdyby jednak odmówił i zapierał się nogami oraz rękami.
— A więc czego dotyczy sprawa? No chyba, że to informacje pilnie strzeżone, a zwykłe pospólstwo nie może mieć do nich dostępu. — Uniosłam ręce w obronnym geście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz