Zdecydowanie był mocny i zdecydowanie dawał mocno po płucach. Prawie żem kaszlnął, dlatego zostawało mi tylko rzucenie oburzonego spojrzenia Kumarowi, bo nie miałem zielonego pojęcia, co i jak on tam wpakował i dlaczego tak kopało. Sam jednak po chwili przejął zwijkę i prawie się udusił. Prawie, na moje nieszczęście, a mógł sczeznąć, paść i zdechnąć, życie byłoby prostsze. Nudniejsze, ale prostsze i mniej irytujące.
Nie no, wypluwam te słowa, Yamir, nie odchodź, proszę.
Z rąk do rąk, z ust do ust, naprzemiennie, aż w końcu zdecydowaliśmy się skierować do Przewalskiej, która zaczęła nagle kręcić głową, unosić łapki i stanowczo protestować z uśmiechem na ustach i uniesionymi brwiami.
— Mi wystarczy, naprawdę — odparła, gdy wyciągnąłem blanta w jej stronę. Wzruszyłem więc ramionami, usiadłem na skraju łóżka i przyglądnąłem się Yamirowi, który przyglądał się Wandzi, która przyglądała się mi, który przyglądał się Yamirowi i tak w koło Macieju, wielka trójca zamknięta, okrąg zatoczył koło, a kto umarł, ten nie żyje i alleluja chwalmy pana.
Strzepnąłem odrobinę do popielniczki, oddałem fajkę pokoju Yamirowi, a sam zacząłem zajmować się dokładnie stopami Przewalskiej. A raczej palcami u stóp.
— Ta mała świnka poszła do sklepu, ta mała świnka została w domu, ta mała świnka zjadła kotleta...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz