Również parsknął śmiechem i pokiwał głową, wprawiając burzę kręconych włosów w ruch, a ja wpatrywałam się w nie jak zaczarowana, bo wydawały się takie miękkie, falowały bez jego kontroli, jakby żyły własnym życiem, a on im na to pozwalał, choć i tak uwięzione były troszeńkę pod opaską, ale dało się to zrozumieć, sama przecież nie potrafiłam pracować, gdy moje włosy właziły mi do oczu. Odwzajemniłam jego uśmiech, tym razem troszkę pewniej.
— Dzięki, musiałem wreszcie do tego doprowadzić — powiedział, pochylając się lekko do przodu. Przechyliłam głowę w bok sennie. — Ja gratuluję wprowadzenia Oakleya w stan wiecznego spięcia i irytacji, ostatnio jak do niego napisałaś, to znowu spalił buraka i uciekł się do rzucenia telefonem. Nie wiem, co to było, ale wielbię cię za to, tak zażenowany już dawno nie był — oświadczył, a ja w odpowiedzi wybuchnęłam głośnym śmiechem.
No tak, Hopecraft dla Nivana zawsze był tematem... ciężkim. Denerwującym. Wstydliwym?
— A więc to dlatego mi nie odpowiadał, czyli dobrze trafiłam! — stwierdziłam z dumą ewidentnie słyszalną w moim głosie. Zarzuciłam włosami do tyłu. — No cóż, Hopecraft ewidentnie działa na naszą małą, różową świneczkę Piggy rozgrzewająco. — Parsknęłam jeszcze raz śmiechem, trochę głośniejszym, by po chwili zakryć usta dłonią, bo przecież to takie niekulturalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz