Dziewczyna zerkała na nas z niby uśmiechem, niby zdziwieniem, niby jakimś dziwnym zdenerwowaniem, a mi zostało zmarszczyć brwi i starać się zignorować Yamira, który namolnie stukał mnie w kostkę i muskał śródstopie, za co miałem ochotę wepchnąć mu girę w twarz.
— W sumie to... nic? — odparła, nie ruszając się z miejsca i dalej tkwiąc w progu, jak zbity szczeniak, który nie wie, czy może wejść na posesję dwóch zmarnowanych kundli. — I chyba właśnie dlatego przyszłam, bo nie mam nic do roboty, a wszyscy gdzieś się schowali. Mogę wejść? — Parsknąłem śmiechem na pytanie dziewczyny, przy okazji wyszarpując nogę z objęć Yamira, który wyjątkowo się na nią uwziął.
— Co za debilne pytanie, Wandalena, kurwa, zawsze jesteś tu mile widziana, jasne? — mruknąłem, poprawiając rękę, którą trzymałem pod głową. Yamir z dupy zaczął się śmiać, a ja tylko przewróciłem oczami, bo zdecydowanie hindusa łatwo łapał dobry humor, szczególnie po buszku.
— Wandalena? — prychnął, wyciągając w moją stronę skręta. Grubego, niekształtnego i zbyt złego skręta, żeby móc go nazwać skrętem. Nawet nie mruknąłem, tylko wzruszyłem ramionami i zaciągnąłem się, nie spuszczając wzroku z nastolatki. Kumar usilnie próbował dalej ściągnąć na siebie moją uwagę, podwijając mi nogawkę spodni, to ją rozwijając, to znowu ciągnąc materiał w dół, licząc na to, że zestracham się, że ściągnie mi go z dupy, a ja usilnie starałem się go ignorować, bo chłopaczyna momentami był bardziej niż irytujący.
— No wlazł, nie krępuj się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz