piątek, 23 lutego 2018

Idzie facet do lekarza, a tam Hopecraft [18]

— Rozchmurz się, powiedzmy, że do takich specjalistów jeszcze nie przywykłeś — powiedział chłopak, jakoś nieszczególnie poprawiając mi tym humor. Z jednej strony obrzydliwie wręcz chciałem wierzyć w słowa Hopecrafta, z drugiej absolutnie miałem dość jakichkolwiek leczeń i chciałem już to rzucić w pizdu, przekonany o swojej nieuleczalności i liczący tylko i wyłącznie na szybką, bezbolesną śmierć, bo czasami naprawdę można było zwariować z tymi problemami.
— Nadal boli? — dopytał po chwili, ruszając delikatnie rękami, powodując częstsze mrowienia, dziwne ukłucia, a jednocześnie niezwykłą ulgę, chociaż w odpowiedzi na jego pytanie musiałem pokiwać głową, bo tak, bolało, bardzo, okrutnie, przyprawiając mnie o bezsilność. Czekoladowe oczy pełne skupienia, spokojna twarz z delikatną bruzdą malującą się na czole i nawet przycięty zarost. — Często masz mocniejsze ataki? — rzucił nagle, znowu stukając poranionymi palcami po moim brzuchu, ściągając brwi i zaciskając mocniej żuchwę, najwidoczniej mimowolnie.
— Tylko od jakiegoś czasu — skwitowałem krótko, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym to moja poprzednia wizyta nie potrwała zbyt długo, a nawet jeśli, to nie miałem jakoś okazji dokładniej przyjrzeć się tutejszym przestrzeniom. Miałem już otworzyć usta i dopowiedzieć coś, do całej tej sytuacji, może jakoś go nakierować na to, co to za cholerstwo żeruje mi na tej biednej nerce, kiedy nagły spazm doprowadził mnie do uniesienia ciała, złapania go kurczowo za nadgarstek i oderwania ręki od mojej osoby, bo nagle zrobiło się gorzej. Rozrywający wręcz ból, kolejna szpila wbita w bogu ducha winne ciało, kolejne stęknięcie, kolejne sapnięcie, kolejne wspomnienie o szpitalach majaczące przed oczami i kolejne klęcie pod nosem, bo przecież mogłem o siebie bardziej dbać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis