sobota, 24 lutego 2018

Co się odwlecze, to nie uciecze [9]

Rozpadające się kawałek po kawałeczku ciało było ciekawym widokiem. Runące resztki względnego spokoju i błogości, wszystko leciało na łeb na szyję, pozostawiało dziewczynę przede mną całkiem nagą, pozbawioną jakichkolwiek barier, zabezpieczeń, ochron przed czynnikami zewnętrznymi. Była jak drobny szczeniak pozostawiony na mrozie bez mamy albo chociaż sweterka.
Krzywiła nie tylko twarz, ale i myśli i doskonale dało się widzieć to wszystko w zielonych oczętach, w bruździe na czole, w opadniętych kącikach ust. Ogromnej ilości zawodu i pewnego rodzaju gniewu, prawdopodobnie i na mnie i na siebie samą. Bo sama do tego dopuściła i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
— Nie, oczywiście, że nie — odparła martwo, cichutko, splatając te drobne dłonie przed sobą i kręcąc głową. Pokiwałem głową, nie spuszczając z niej wzroku, już uspokojonego, bez kpiny, bez nivowatości, bez bezwzględnego chłodu.
— Jak uważasz — mruknąłem, wymijając nastolatkę i zajmując miejsce na fotelu pod oknem. Była już tylko cisza, zamknięty temat, tysiące niewypowiedzianych kwestii, miliony scenariuszy i nasza dwójka, absolutnie zagubiona w aktualnej rzeczywistości, którą spaprałem w dosłownie chwilę, ale trzeba było to zrobić, trzeba było wreszcie uciec z niewygodnej klatki, zbyt małych przestrzeni. Od bólu piersi i głowy, bo okłamywało się nastolatkę przez tak długi czas, bo wmawiało się, że jest dobrze, bo całowało się te pierdolone usta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis