Już dobrze mi znane, podwójne stuknięcie obcasem, które znaczyć mogło dosłownie wszystko i było odpowiedzią na każde moje pytanie. Tym razem twierdząca. Pochwyciła moją dłoń i bez zbędnych ceregieli, zaczęła ciągać mnie przez tłumy nastolatków. Przepychanka, walka o, chociaż odrobinę przestrzeni, gęsta atmosfera i niepokój bijący od dziewczyny sprawiał, że sytuacja stała się ździebko napięta i nieprzyjemna.
— W końcu — wyszeptała, gdy znaleźliśmy się poza budynkiem, stukając palcem o moją dłoń i biorąc głęboki, upragniony oddech. Haust świeżego powietrza. Przynajmniej było odrobinę lepiej, nieco luźniej, spokojniej.
Splotłem ciaśniej nasze dłonie, zacisnąłem swoją delikatnie i posłałem dziewczynie pokrzepiający uśmiech, bo przecież wszystko będzie dobrze. Prędzej, czy później, ale będzie.
Musi być.
— Żałuję, że tak rzadko tu bywam — mruknąłem, opierając się tyłkiem o balustradę altanki. Do tej pory nie puściłem ręki dziewczyny, ba, kurczowo ją ściskałem. — Urokliwie tu. — Nie otrzymałem odpowiedzi na pytanie, Wanda odpłynęła gdzieś daleko, łapiąc agresywnie powietrze w płuca. Coś wisiało, jakiś topór z uporem maniaka groził wszystkim spadkiem na kark, zwieńczone szybką, ale jakże bolesną śmiercią. Jak nie fizyczną, to mentalną.
Dziwne lata się zbliżają, ba, już nastały. Coś się dzieje, a ja znajduję się w złym miejscu, w złym czasie, ze złym podejściem i podświadomość mi mówiła, że też nie wyjdę z tego wszystkiego cało, a nadchodząca wielkimi krokami egzekucja dotknie nas wszystkich, bez wyjątku.
— Wando — mruknąłem poważnie, wybudzając ją z krótkiego transu, w którym się zatopiła. — Wando, co się dzieje? Ogólnie, nie tylko z tobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz