poniedziałek, 15 stycznia 2018

Smutki w sali artystycznej [1]

Delikatnie rzecz ujmując, miałem, kurwa mać, dość. Zdecydowanie dość wszystkiego, zaczynając na innych, przez pracę, po samego siebie i ileż bym dał, żeby mieć wystarczająco dużo odwagi na to, by zakończyć to wszystko i odejść w zapomnienie, krainę paskudną, ale jakże utęsknioną.
No, niestety, byłem parszywym tchórzem i dalej paradowałem po tej ziemi z gargantuicznym krwiakiem na ustach, bo Davon przypierdolił mi o kilkadziesiąt niutonów za dużo.
Krzyżówki wypełniłem, prochy się skończyły, leki gdzieś przepadły, igła się złamała, podobnie jak mój kręgosłup moralny dobre piętnaście lat temu.
Jak dobrze nawciągam się rozpuszczalników, to też chyba nie będzie źle.
No i plan chuj jasny strzelił, bo moją świątynię musiała nawiedzać czarna zmora, pani mdleję na dźwięk przesuwanego krzesła i z chęcią spalę ci twoją salę.
— O, dzień dobry. Dawno tu pana nie było. Ogarnęłam tu nieco. Nie wiem, czy widać, ale trochę kurzu zniknęło. — Mrugnąłem. Serio? Chciało jej się?
W sumie to już ma przygotowanie do zawodu, który znając życie, będzie wykonywać, bo kurwa nigdy nic nie idzie po naszym planie, egzystencja to żart, karma to suka, a zupa była za słona, do cholery jasnej, gdzie są moje piguły.
— Chcesz order, a może naklejkę dzielny uczeń? — mruknąłem, podchodząc do biurka i przetrząsając je w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby wyratować mi dupsko. Niestety zostało mi przejść do szafek i modlić się, żeby zostało odrobinę rozpuszczalnika, kwasów do obróbki metali i może jakichś pisaków na bazie alkoholu. Tylko się kurwa nie potknij, gdy będziesz przechodził od półki do półki, w twoim stanie o to łatwo. — Przepraszam za moje zachowanie, nosi mnie, drażni mnie, bodzie mnie, wszystko, cholera jasna. Wariuję, jak babcia, matka miała rację, trzeba było mniej czasu z ojcem spędzać, to nie zamykałem się z nim w tych walonych oparach i masz babo placek. A mogłem nie iść do tego klubu, cholera jasna, gdzie jest ta pierdolona terpentyna. A chuj z wami wszystkimi, wszystko wykorzystacie, powinniście za to płacić, bo posługiwać się nie potraficie i wylewacie wszystko, ludzie, ja tu się produkuję i jeszcze po pysku dostaję, powinienem pójść do tego chuja po podwyżkę i dodatek za pracę w trudnych warunkach, centaury mnie prawie rozdeptały, kotołak wkręcił sobie, że jebię kocimiętką, a ten idiota z pierwszej klasy prawie mi brodę podpalił i on jeszcze mi śmie powiedzieć, że ja tu mam lekko, niech się zamieni, z chęcią przesiedzę dwanaście godzin sam w gabinecie, popijając wino i zastanawiając się, jaki tym razem dywan wybrać i udawać, że mi uczeń poplamił, pierdolony, stary chuj. — Wewnętrzny monolog okazał się nie być wewnętrznym monologiem, a nieskładnym mruczeniem pod nosem, w towarzystwie nastolatki, która w sumie to mogła mnie udupić jeszcze bardziej... Dało się w ogóle?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis