poniedziałek, 15 stycznia 2018

Panie, nie ze mną te numery [5]

Czas stanął w miejscu, oczy zawisły, mina młodzieńca zrzedła, a mi zostało błagać o przepisanie czegoś zawierającego owocówkę leśną, albo przynajmniej dobrania się do opium, bo wszystkiego było za dużo.
Koło się zamknęło, gapie zerkali na nas jak na zwierzęta w zoo, w klatce, którą sami tworzyli. Matko, gdzie ja się znalazłem i czym zawiniłem?
Cholera, czemu znowu jestem w sytuacji sprzed siedmiu lat, czemu do tego wracam, czemu nie uczę się na błędach, czemu zawsze zadaję sobie te same pytania i czemu nie potrafię ruszyć przed siebie z wysoko zadartym nosem, jak kiedyś.
Mógłbym powiedzieć, że ciąganie mnie przez ucznia było uwłaczające, ale będąc szczerym, to całe moje życie, a przynajmniej dziesięć ostatnich lat było pasmem żenady i doła, z którego wyjście nie istniało.
— Co wam odpierdoliło, do cholery? Życie wam niemiłe, pozabijać się chcecie? — Czerwonowłosa furiatka darła się wniebogłosy, gdy w końcu Hopecraft zaciągnął nas do pierwszej lepszej sali i nie puszczał. Jakbyśmy byli ośmiolatkami, którzy pobili się o ulubioną zabawkę, albo jakąś pierdołę. Chuj wie. W każdym bądź razie porównanie odpowiednie.
Chryste, skąd w tych dzieciakach tyle energii?
— Konkretniej on chciał zabić mnie. — W sumie to szkoda, że się nie udało. Złapałem odzianą w rękawiczkę dłoń i odsunąłem ją, bo zdecydowanie zbyt mocno trzymała mnie za koszulę. — Pognieciesz. — A prasowałem ją o pół godziny za długo. Ku mojemu niezadowoleniu krew dalej sączyła się z wargi, a w kieszeniach chusteczek brak.
Przykładając kraniec mankietu koszuli do ust, czułem się na nowo jak ten szesnastoletni gówniarz z podbitym okiem, który zdecydowanie zbyt głośno szczekał i zdecydowanie zbyt mocno stukał swoimi ubabranymi botkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis