Błogie poczucie bliskości drugiej osoby przepełnione cichymi oddechami, gładzeniem karku i włosów. Wtulaniem kobiecej twarzy w zgięcie przy szyi i napawanie się zapachem jej włosów. Cudownie było trzymać ją w swoich ramionach, tak swobodną, tak lekką, tak eteryczną i spokojną.
— Niv, jesteś strasznie sztywny... — Wiem, zawsze taki jestem, nawet gdy nie chcę, mięśnie spinają się same, jakby w stanie wiecznej gotowości. Bo w sumie to zaraz obok żaru czułem strach. Wieczny strach. — Spokojnie, przecież ciebie nie zjem — mruknęła, kręcąc kółka na mojej szyi, próbując cokolwiek zrobić ze skostniałym karkiem. Dla jej zwykłej satysfakcji próbowałem przekonać mięśnie do puszczenia i dania sobie spokoju, chociaż ten jeden, jedyny raz.
A potem wszystko było tak prędkie, łatwe, a jednocześnie skomplikowane i nierealne. Bo nachyliła się i musnęła ustami mój polik.
Już niczego nie rozumiałem i chyba nawet nie chciałem rozumieć, a oddanie się chwili było tym, czego potrzebowałem najbardziej. I ile bym dał za możliwość zatrzymania czasu w tym momencie. By stała tak przylepiona na wieki wieków.
Oparłem swoje czoło o to jej i przymknąłem powieki, gdy już się ode mnie odsunęła. Nawet wbijająca się w boczki balustrada nie sprawiała takiego wielkiego problemu, jak na początku, jakby nagle rozpłynęła się w przestrzeni.
I wszystko było dobrze, chociaż oboje nie mogliśmy pozwolić sobie na nic więcej. I chyba oboje doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. I chyba oboje cierpieliśmy z tego powodu.
— Zjeść nie zjesz, ale już mnie pochłonęłaś. — Utopiłaś, zagarnęłaś, ukradłaś, podebrałaś, zamknęłaś w swoim żelaznym uścisku.
Matko, bardzo zgrzeszyłem. Mową, myślą, uczynkiem i zaniedbaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz