sobota, 20 stycznia 2018

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami [20]

— Ale wiesz, jakby co, to zawsze mogę coś przejąć, wystarczająco się już dzisiaj wymęczyłaś, no... — Rzuciłam rozbawione spojrzenie Aurelionowi, a kąciki moich ust oraz moje serce nagle drgnęły. Przez jedną, krótką sekundę w Hortensji zamajaczył obraz Marviego. Potknęłam się o własne nogi wybita z rytmu, ale się nie wywróciłam, a moje palce jakoś niepewnie zaciskały się na siatkach, które trzymałam, jakbym wcale nie powinna była ich trzymać. Poczułam się taka tyciusieńka, znacznie mniejsza niż zwykle.
Wyprostowałam się, uśmiechnęłam się nieśmiało, wziąwszy głębszy wdech i wyciągnęłam dwie reklamówki w stronę chłopaka, jedną zostawiając sobie.
— Tylko dzisiaj — wymamrotałam, poszerzając uśmiech i wróciłam do podskoków, acz nieco mniej energicznych niż wcześniej.
Zaraz ta iluzja, wspomnienie zostało odpędzone w zakamarki umysłu przez inną bardziej absorbującą, jaką było przemycanie miodu na czwarte piętro, potykanie się, śmianie i unikanie nauczycieli na korytarzach. Rozłożyliśmy się z zakupami na podłodze, herbata [najpierw mięta, czarna porzeczka i malina] się parzyła, po czym dałam Aurelionowi jedną z dwóch łyżeczek.
— Który pierwszy? Malinowy, wrzosowy, lipowy, wielokwiatowy, akacjowy, lawendowy czy słonecznikowy? — spytałam ze śmiechem w głosie, widząc jego skonfundowaną minę. — Przyrzekam, że wszystkie są dobre i się żadnym nie otrujesz! — dodałam teatralnie poważnym tonem, kładąc dłoń na sercu, chociaż zdradzały mnie oczy, które prawdopodobnie się śmiały, czego nie mogłam zrobić ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis