— Dla mnie jesteś bezcenny, a te słowa to tylko czubek góry lodowej. I nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej — wymruczała, wbijając swoje ślepka w te moje, uśmiechając się błogo i dalej gładząc policzek dłonią, przykrytą przez większą, męską.
I wszystko było tak spokojne, tak delikatne, tak wspaniałe, że aż nierealne i niemożliwe. Jak w książkach, serialach, filmach, których naoglądałem się zdecydowanie zbyt dużo i zbyt często, przez co wybujała wyobraźnia robiła swoje, a zawody życiowe spotykały mnie codziennie.
Gdy dotarł do mnie sens słów dziewczyny, żywnie miałem ochotę się rozpłakać, paść na kolana i naprzemiennie przepraszać i dziękować, bo robiłem zbyt dużo złego, nawet w tej chwili, a jednak ktoś dostrzegł we mnie jakąś pozytywną cechę.
A gdy druga ręka zaginęła w moich włosach, nie stać mnie było na nic innego poza zagarnięciem do siebie drobnego ciała i przytuleniem go mocno. Przyciśnięciem do piersi i oparciem policzka o jej skroń. Nie odpowiedziałem, nie wykłócałem się, nie starałem się czegokolwiek udowodnić. Nawet nie mruknąłem, jedynie wsłuchiwałem się w oddech dziewczyny, w każdą oznakę życia, jaką tylko dawała.
I kląłem w myślach, plułem na siebie, kopałem leżącego w trzewia.
Bo droga Wando Anastazjo Przewalska, powiem ci coś, co może wyrwać z twej piersi ostatnie tchnienia nadziei i zabić beztroskie myśli.
Tak właściwie, to nie znałaś mnie wcale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz