I wtedy nagle, podczas gdy ja stałam jeszcze ze szmatą do ścierania kurzy w ręku, pan Remus zaczął płakać. Jakby coś nagle pękło, pękło i teraz już nie było odwrotu. Łzy zaczęły spływać mu po policzkach, płynęły strumieniami, całe rzeki, wręcz wodospady. W ciągu chwili nauczyciel zamienił się w dziecko, małe, bezbronne i potrzebujące pomocy. Pomyślałam o tym, jak bardzo bym chciała, żeby Heather teraz tu była. Żeby pomogła, powiedziała, co zrobić. Odłożyłam chustkę i podeszłam do nauczyciela. Poczułam, jak drży, gdy położyłam mu rękę na ramieniu. No bo co zrobić z ryczącym nauczycielem? Przytulić go? Bo to takie dziwne. Dać herbatę? Miałam wrażenie, że jak dam mu teraz herbaty to mi ją wyleje na głowę; nie wyglądał na człowieka, który chce teraz herbatę. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Bo każdy kurwa człowiek, który płacze marzy o tym, żeby to usłyszeć, szczególnie gdy wie, że nie będzie. Zdecydowałam się na najbezpieczniejszą opcję, czyli wodę. Jak na mnie wyleje, to przynajmniej się nie poparzę. Wzięłam butelkę łagodzącego napoju i podałam ją nauczycielowi.
— Oddychaj — powiedziałam, po czym miałam ochotę klepnąć się w łeb. I jeszcze musiałam powiedzieć do niego na "ty". No ale co ja mam innego zrobić, jak nauczyciel nie przypominał nauczyciela? Już nie moja wina, że zawsze zapominałam. Po prostu... no... pan Remus był, a szczególnie teraz, bardziej podobny do ucznia, a raczej zasmarkanego bachora, niż nauczyciela. No i co? Miałam go zapytać, co się dzieje? Po pierwsze, nie będzie mi chciał powiedzieć, po drugie, nie wiem, czy chciałam wiedzieć. Stałam więc tak, z ręką na ramieniu nauczyciela i zastanawiałam się co zrobić, bo bardzo chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz