Oh, stwórco najświętszy, co my robimy. Co on robi ze mną, co ja robię z nim, jak bardzo wpadliśmy, czy już odcięto nam dostęp do życiodajnego powietrza, którego pod wodą nie znajdziemy?
— Bo się zarumienię, zakopię po uszy i nie wyjdę stamtąd po kres moich dni — mruknął, przykładając swoją dłoń do mojej, zdecydowanie mniejszej od tej jego. Delikatnie, nic nie wymuszając, a ja dalej czułam się bezpiecznie, uśmiechałam się, było ciepło i bezpiecznie. — Nie jestem wart tych słów, Wandziu, nieważne jak bardzo bym tego chciał i nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej — powiedział cicho, a ja uśmiechnęłam, przybliżyłam się jeszcze bardziej, prawie zlatując z barierki, ale znalazłam swoje oparcie na nim.
— Dla mnie jesteś bezcenny, a te słowa to tylko czubek góry lodowej — szepnęłam, spoglądając cały czas w błękitne oczy, które cały czas uważnie mnie studiowały, z czułością czy zachwytem, sama nie wiem. Po prostu robiły to uważnie, z dbałością o szczegóły. — I nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej — dodałam po chwili, parskając śmiechem.
Dwa spokojne oddechy, dwa tętna, wszystko w tamtym momencie było połączone, synteza, współpraca. Opuściłam powieki, rozpływając się w błogiej ciszy, która była wtedy tak przyjemna, kojąca, otulała jak ciepły koc. I można by trwać w niej wiecznie. Moja druga dłoń wplotła się we włosy chłopaka.
To w końcu tylko takie nasze gierki, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz