czwartek, 11 stycznia 2018

Bezwładnie [1]

Słyszałem szepty, dużo szeptów, o mnie, o Hopecrafcie, o nas. Gromiłem wzrokiem każdego, kto, chociażby odważył się otworzyć usta i powiedzieć cokolwiek na mój widok. Nie mieli prawa. Nie mogli. Nie powinni.
Wszystko wymykało się spod kontroli. Wszystko wymykało mi się przez palce, uciekało, a ja miałem wrażenie, że jeszcze chwila i wyżyję się na kimś jak Davon, albo zacznę grozić ludziom nożami, jak ten pierdolony kocur, który śmiał zbliżyć się do Wandy. Opowiadała kiedyś o perypetiach związanych ze skurwysynem. Wyrwę ogon, powieszę go na nim za jajca, uwalę nogi u samej dupie i wepchnę w nią tak głęboko, aż mu gówno mor...
Zwolnij, kowboju, bo twój rączy rumak jeszcze chwila i cię z grzbietu zrzuci.
W sumie to gdy reszta uciekała się do książek, ja bardziej skupiałem się na sobie, bo nerwy związane ze szkołą, to ostatnia rzecz, której mi brakuje do szczęścia. Perkusja, worek treningowy, laptop i okazjonalne wyprawy do pewnego klubu.
Nie ukrywam, wracałem spizgany.
Czasem z przestawionym nosem.
Ale ogólnie rzecz biorąc, było spoko.
Wróciłem do starych nawyków i znowu byłem smutnym, egdy chłopakiem z parapetu, którego mp3 coraz częściej się buntuje i powoli przestaje grać, a znaleźć czasu, żeby ocalić wszelkie kawałki, jakoś nie mogłem. Tak więc stąpałem po cienkiej linii.
Dokładnie tak, jak Przewalska, która szurała stopami po parkiecie, kierowana krawędziami kafelków wyłożonych na podłodze.
— A cóż to za mina, maluśka? — Uniosłem delikatnie brew, gdy udało mi się w miarę szybko znaleźć na torze kroczenia dziewczyny, schylić i pochwycić ją za ramię.
Zdecydowanie coś było nie tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis