Poprawiłam warkocz, wzdychając. Zimno i choć monotonnie, to jednak w powietrzu wisiało to coś, co miało się stać i rzecz dobra zdecydowanie to nie była. No cóż, nam pozostaje wzruszenie ramionami i nadzieja, że jednak aż taka zła nie będzie, jak się zapowiadało. Szkoda, że tak się nie stało...
Dni leciały coraz szybciej, wraz z lekcjami, wypracowaniami i innymi dosyć nieciekawymi rzeczami. Szkoła ucichła, dziać się nic nie działo, nawet Hera jakoś tak się zbytnio nie odzywała. No może tylko Dexter zadziałał zbyt gwałtownie, atakując biednego, bogu ducha winnego nauczyciela od sztuk artystycznych, pięściami, prosto w twarz. Ałć.
Przechadzanie się sennie po korytarzu nie było rzeczą, którą często robiłam. Po prostu szłam, nawet nie z głową w chmurach, po prostu przed siebie z, o dziwo, opuszczonym nosem, co w moim przypadku było jeszcze dziwniejsze, ale jakoś nie miałam ochoty do niepotrzebnego puszenia się, prezentowania tanecznego chodu. Nogi wlokłam po ziemi. Po prostu nie zawsze może być cudownie, przy tym trzeba zostać, każdy czasami ma gorszy dzień. I ja chyba taki dzień miałam, bo nie czułam żadnej chęci czy energii przepływającej przez żyły schowane gdzieś w ciele.
A potem pojawił się Niv, niebieskowłosy chłopiec, który chyba był mi w tej chwili potrzebny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz