poniedziałek, 1 stycznia 2018

12/10 [5]

Cztery stuknięcia. A po chwili jedno. Podskoczyłam na łóżku, bo właśnie na nie czekałam. Wszystko się dłużyło, minuty mijały jakoś wolniej, ale w końcu przybył ten, na którego czekałam. Vene, zgodnie z obietnicą i z moją drobną prośbą, gdzieś zniknęła, więc cały pokój mieliśmy na naszą wyłączność. Więc podniosłam się z łóżka, poprawiłam warkocze, które zrobiłam sobie jakąś godzinę temu, bo włosy wchodziły do oczu, gdy czytało się książkę na temat genetyki roślin, wytrzepałam przydużą koszulę nocną w paski z niewidzialnego kurzu i podeszłam do drzwi w świątecznych podkolanówkach z reniferami. Westchnęłam, na twarzy pojawił się uśmiech, a następnie je otworzyłam.
I oto on, niebieskowłosy pan z laptopem i rocznym zapasem chrupek pod pachą, w luźnych dresach oraz miękkich kapciach. Ale bardzo dobrze wyglądający, nie mogę temu zaprzeczyć.
— Dobry wieczór, cóż to za okazja, że przychodzi pan o tej jakże późnej godzinie? — zapytałam z szerokim uśmiechem na twarzyczce. — Wchodź, chrupki krewetkowe już czekają. — I właśnie z tym oświadczeniem odwróciłam się na pięcie, po czym tanecznym krokiem podeszłam do łóżka, po chwili na nie padając.
— To jest moje, tego drugiego nie ruszaj, jest Vene i tylko Vene — mruknęłam, ale mój głos i tak przytłumiła pościel, więc powstał z tego niemrawy bełkot.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis