niedziela, 7 stycznia 2018

12/10 [20]

Uśmiechnęła się wandziowato, tak typowo, jędzowato. Zdecydowanie miała w sobie coś ze starej baby, uwielbiającej znęcać się nad swoimi ofiarami. Już mnie prażynkami zaczęła tuczyć i hipnotyzować oczami, nie obejrzę się, a skończę w prywatnym piecyku Przewalskich, pieczony na jakimś badylu i podany z jabłkiem w ustach.
— Więc na co czekasz? — odparła bez wahania, wciągając delikatnie policzek. Ściągnąłem brwi i uśmiechnąłem się, bo cóż to, bawimy się we wspólne dogryzanie i ping-ponga? Kto zetnie pierwszy? Nie, nie tym razem. Nie mam ochoty na droczenie się, zmęczenie daje o sobie się we znaki, a ja mam po prostu ochotę lenić się do końca dnia w towarzystwie Wandy.
Podparłem się na łokciu i nachyliłem w jej kierunku. Zielone oczy ponownie weszły w konflikt z granatowymi, obserwowały je dokładnie. Posłałem jej firmowy uśmieszek, zmrużyłem powieki i uniosłem brwi.
— Uczynisz mi ten zaszczyt i przytulisz mnie, Wandaleno Przewalska? — Ściągnąłem usta w dzióbek i przeleciałem po niej wzrokiem. Po blond włosach po dziewczęcej, młodej twarzyczce z blizną nad okiem. Po ładnie wykrojonych ustach, które kusiły kształtem, jak i kolorem. Po rumianych polikach.
Znowu odpłynąłem, znowu nabrałem wody w płuca, znowu zacząłem się topić. Tafla się oddalała, ciśnienie było coraz większe, nie czułem gorących iskier, które zawsze mrowiły w moich palcach, prosząc się o uwolnienie. Zgasły. Zniknęły. Wszystko znowu na mnie napierało, ze zdwojoną siłą.
A ona?
A ona trzymała moją głowę głęboko pod wodą i nie dawała wypłynąć, by zaczerpnąć życiodajnego tlenu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis