Po ciężkim dniu pełnym roboty wyszłam ze szkoły. Szłam sobie przez park, podziwiając piękno natury. Dzień był gorący, nawet na taką porę roku, więc ubrałam się, nietypowo dla mnie, w jaskrawo-żółtą sukienkę. Włosy związałam w kok na czubku głowy, żeby się nie puszyły i nie tworzyły kółka dookoła mojej głowy. Przebierałam szybko nogami, myśląc o nauce, która mnie czeka, jak wrócę. Dlaczego istniało takie coś jak praca domowa? Kto to wymyślił? Pewnie jakiś wredny dorosły chcący dowalić biedym uczniom nauki. Moim zdaniem należał nam się już jakikolwiek odpoczynek, wakacje. Kto wie, może w te w końcu gdzieś wyjadę? Szłam tak, gdy zauważyłam ławkę na której siedziała Jocelyn, nowa osóbka w samorządzie. Hera już mi o niej opowiedziała, a miała szczegółowe informacje prosto z pierwszej ręki, od Jamesa. Siedziała z jedną nogą na drugiej, skulona, jakby bojąc się, że ktoś ją złapie i zje. Dosiadłam się do niej, bo co, lekcje mogły poczekać , a jeszcze nigdy z nią nie gadałam.
— Em... Cześć? — wyjąkała, na co się lekko skrzywiłam. Jestem aż taka straszna? Zaraz jednak się uśmiechnęłam, decydując się bardziej nie straszyć dziewczyny.
— Hej, jak tam w samorządzie? Dużo roboty? — zapytałam. — Wyglądasz na zmęczoną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz