— A więc przytulaj się, ile chcesz. — Zamruczałem na odpowiedź, bo posiadanie własnego niewolnika do przytulania brzmiało bardzo dobrze, a przylepą jestem obrzydliwą. Do tego te całe niedobory czułości, a idź pan z tym. — I jak sam nie lubisz, to wpadaj do mnie po nocach. I weź coś do jedzenia. I komputer, to jakiś film obejrzymy. — Gdy tylko dziewczyna skończyła, odsunąłem się od niej i spojrzałem na nią jak na oszołomkę. Uniosła delikatnie brwi, widząc moją minę i wręcz mogłem wyczytać z jej twarzy jasne i wyraźne „Co ci?”.
— Mówisz serio? — Ściągnąłem brwi, spojrzałem na nią z czystą niepewnością i nieufnością, bo wydawało mi się to najzwyczajniej zbyt piękne, aby być prawdziwe. No bo kto się zgadza na to, aby wiecznie go przytulać, albo...
— Serio — odparła z uśmiechem, bo moja mina musiała wyrażać wszystko, a dziewczyna po prostu była jedną wielką, ale jednak malutką, kupką szczęścia i czułości.
— Ale że serio—serio? — Dalej nie miałem zamiaru wierzyć dziewczynie. Pokręciła głową, śmiejąc się.
— Ale że serio—serio, Niv — potwierdziła, a ja znowu rzuciłem się na nią z łapami, wyprzytulałem wymruczałem istne litanie do ucha i zapurrczałem niczym rasowy kot.
— Uwielbiam cię, Wandzia, uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam. — Tarłem energicznie plecy nastolatki, a ta znając życie, miała dosyć, bo jednak wątpiłem, by ktoś tak ją masakrował z czystej czułości. Przycisnąłem usta do jej czoła. — Uwielbiam. Jeszcze dzisiaj się przybłąkam. Wezmę ziemniaczany szajs. Żelki. Batoniki. Laptopa. Wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz