Bo zielone oczy były pięknymi oczami. Były wspaniałymi, łagodnymi oczętami, przywodzącymi na myśl świeżo wyrośniętą trawę, liście stokrotek. Nie były niebezpiecznymi, szmaragdowymi ślepiami drapieżnika z kilku roczników wyżej. Były oczami dobrymi, pełnymi spokoju, a jednocześnie wirowały w nich te iskierki podekscytowania i chęci podbicia całego świata swoją osobą. Miała w sobie tyle życia. Miałem wrażenie, że posiadła nawet moją część. Bo zanikła, dawno, lecz się do tego nie przyznawałem.
Opłynąłem, utonąłem w oczach, które beznamiętnie wpatrywały się w ekran. Dopiero dłoń nastolatki przed nosem, agresywnie poruszająca się wte i wewte, jej głos, mnie wybudziły.
— Zaciąłeś się, Niv. Halo, halo, raz, dwa, trzy, cztery, Wanda Anastazja Przewalska do Nivana Oakleya, brak odbioru, pomocy! — Pokręciłem głową i zerknąłem na dziewczynę z nieco urwanym filmem. Myślałem, że te sposoby na wybudzanie z nieogaru są już przeszłością, dawną i zapomnianą, popularną dobre dziesięć lat temu, a tutaj proszę bardzo, Wanda tylko upewniła mnie w przekonaniu, że jest wiecznym dzieckiem. Opadła mi na kolana, rechocząc cicho, a ja dalej spoglądałem na nią z miną świetnie świadczącą o tym, że jeszcze nie do końca kontaktuję. — No, to o co chodzi, gadaj — wypaliła nagle, a ja ściągnąłem brwi.
— O nic. — Odchyliłem się nieco. — Mały lag dysku twardego, nic poza tym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz