Nagłe przyspieszenie oddechu, przerażony wzrok, podkulenie nóg. Niczym sarna na polowaniu, narażona na śmiertelny postrzał między oczy. Ściągnąłem brwi.
Bała się mnie?
— Słaba komedia romantyczna zawsze wchodzi — mruknęła zaraz po cichym chrząknięciu. Szybko zmieniła temat. — A jeszcze lepiej wchodzi z prażynkami krewetkowymi, które mam zamiar wyjąć, gdy tylko ją włączysz. Nie wiem, co tam masz na komputerze, ale mogę ci podpowiedzieć, że uwielbiam Bridget Jones. I Notting Hill. I Anorskie Wakacje, ale to ostatnie trochę mniej. — Rozplatała powoli warkocz, nie przerywając potoku słów, ale jej reakcja dalej siedziała gdzieś tam z tyłu głowy i dźgała widłami w czułe miejsce.
Podreptała po szeleszczące opakowanie, które skrywało tajemne, epickie prażyny, dziedzictwo bogów, nektar śmiertelników, przekąskę nad przekąskami, która błyszczała w świetle reflektorów.
Przynajmniej tego się spodziewałem, bo oczy dziewczyny wręcz się świeciły, gdy o nich mówiła. Poświęcić to dobro na rzecz wieczoru ze mną? Czy to błogosławieństwo od samej Przewalskiej? O losie, jestem wybrańcem.
Komedie romantyczne i losowy film, bo nie znam się ani na nich, ani na aktorkach, ani na niczym, co miało z nimi jakikolwiek związek.
Rzuciła prażynki na łóżko, a zaraz potem sama na nie wskoczyła.
— Nie pytaj co to, nawet nie chciało mi się sprawdzić tytułu — mruknąłem, odkładając laptopa, sadowiąc się wygodnie i spoglądając na nastolatkę. Nawet za bardzo mnie to nie interesowało, bo raczej przebączę cały seans, skupiając się na Wandzi, która wydawała mi się o wiele ciekawsza, niż główna bohaterka, która i tak skończy w oklepanym happy endzie, migdaląc się ze swoim rycerzem z białego mustanga rocznik 1967.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz