Strzepnęłam kurz z następnej strony z niechęcią i otworzyłam ogromny tom na pierwszej stronie. Strony jeszcze jakoś się trzymały, druk był jeszcze widoczny, ledwo, ale i tak był w całkiem niezłym stanie, jakby stawiać go na tle pozostałych. Znalazłam już takie, co stronice pokruszyły się w drobny mak i jedyne, co mogłam zrobić, to patrzeć jak skrawki upadają na ziemię. Przynajmniej coś.
Minęło dokładnie czterdzieści sześć minut od mojego przyjścia do biblioteki, a dopiero jedenaście starych książek zostało przeze mnie przejrzane w poszukiwaniu jakichś nieznanych mi dotąd informacji, choć moja misja z góry skazana była na niepowodzenie, gdyż wiedziałam, że wszystko, co miałam wiedzieć, zostało mi już powiedziane. Zresztą — zbyt wiele nie zostało mi do powiedzenia, gdy bibliotekarka ze skrzywioną miną niecałe siedem minut później wygoniła mnie z biblioteki. No cóż, takie życie. Musiałam znaleźć sobie w końcu ciekawsze zadanie, niż szlajanie się po różnych zakątkach akademikach, wybierając starannie te, w których innych uczniów raczej nie było. Biblioteką uczniowie nie byli zbyt zainteresowani — z resztą, na cóż im to, skoro z natury raczej nie byli nudziarzami, jak ja, spędzającymi długie godziny z książkami, czyli o wiele więcej, niż z przyjaciółmi, czy chociażby rodzeństwem. Oranżerię już zwiedziłam, mój pobyt tam zakończył się dość szybko, po tym, jak jakaś mysz wyskoczyła niespodziewanie zza rogu, a ja, starając się to robić z jak najmniejszym hałasem, uciekałam ile siły w nogach, próbując skutecznie wybrnąć spomiędzy setek, o ile oczywiście nie tysiąca srebrnych klatek.
A teraz jedyne, co pozostawało mi robić, było przedzieranie się przez gęstwinę w lesie, w duchu modląc się, bym nie napotkała na swojej drodze żadnego lisa, ani co gorsza — człowieka. A mogłam zagwarantować, że moja psychika by tego nie wytrzymała, po tym, jak spędziłam tyle godzin w salach z innymi uczniami. Co prawda, to prawda, robiłam to niby codziennie, jednakże dzisiejszy dzień jakoś nieszczególnie pragnęłam zachować w pamięci, albowiem wstałam dziś lewą nogą.
Jednak, niestety. Moje modlitwy nie zostały wysłuchane, a co gorsza — czułam się, jakby los drwił sobie ze mnie od rana do wieczora, bezustannie. Na niewielkiej polanie, na którą przychodziłam, by się odstresować, siedziała bardzo znajoma mi osoba, o niewielkim wzroście, wymachując z gracją swoim długim ogonkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz