Słysząc o misiu, nie mogłem powstrzymać uśmiechu i parsknąłem cichym śmiechem. Tak typowe dla naszego ruskiego kumpla. Amigo poruszył się zadowolony, a ja zatopiłem kły w czekoladowym ciasteczku, które tak miło muskało moje nozdrza i cieszyło oczy. Było naprawdę pyszne, jak całe to wyjście, którego nie żałowałem. Ba, wręcz piszczałem, że zdecydowałem się wyjść, a raczej dziewczyna mnie wyciągnęła z mojej nory.
Muzyka grała, artyści szkicowali pierwsze lepsze przedmioty, które mogli ogarnąć wzrokiem, a dziewczyna zerwała się jak poparzona, przyprawiając mnie o zawał serca.
— Skoro wspomniałeś o tańcu, a muzyka jest idealna akurat do belgijki... No weź, nie daj się prosić — śmiała się radośnie, a ja unosiłem brwi, będąc nieźle wciętym przez całą tę sytuację. No bo hej, jesz sobie spokojnie i nagle twoja dobra towarzyszka ot, tak wyrzuca wszystko i proponuje taniec, który swoją drogą kochasz, ale dalej stresujesz się przed poczynieniem jakiegokolwiek kroku.
Przewróciłem oczami, ale koniec końców sam odstawiłem posiłek i pociągnąłem dziewczynę za sobą, na sam środeczek placu. Złapałem ją pod rękę, wyprostowałem się i zerknąłem na nią porozumiewawczo, a gdy skinęła głową, na znak, że tak, że możemy, skocznym krokiem zaczęliśmy belgijkę.
Krytyczne spojrzenia innych jakoś specjalnie mi nie przeszkadzały, bo miałem przy swoim boku najcudowniejszą istotkę na świecie, która śmiała się głośno z każdym nawrotem, z każdym piruetem, w który ją wprawiałem. Muzycy, widząc nasze poczynania, jakoś żwawiej zaczęli grać, a po krótkiej chwili dołączyła się okoliczna gawiedź, składająca się głównie z dzieciaków, można więc było wprowadzać wymiany partnerami, wielkie koło i jeszcze żywsze tempo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz