Siedziałam na parapecie i czytałam książkę. A właściwie starałam się, lecz nie mogłam się za bardzo skupić. Ciągle gdzieś odlatywałam myślami. Nawet dobrze mi się żyło w Akademii. Nauczyciele byli fajni, nauki nie za dużo, pogoda też się polepszała, tylko ludzi jeszcze nie spotkałam tak dużo. A właściwie z nikim nie gadałam więcej niż jakieś krótkie przedstawienie się i powiedzenie skąd przyjechałam. Cóż, jakoś nie mogłam się do tego zmusić. Można powiedzieć, że obecność innych osób mnie męczy. To nie tak, że ich nie lubię, ludzie mogą być bardzo mili i szczególnie rodzinę kocham ponad wszystko, ale jakoś jestem po interakcjach z innymi zmęczona. Szczególnie jeżeli trzeba poznać kogoś nowego.
Na dworze słońce powoli zachodziło, widok był przepiękny. Z marzeń wyrwało mnie pukanie do drzwi. Zdziwiona kto może mnie odwiedzać tak późną porą, prędko wstałam i otworzyłam drzwi. Za drzwiami stał chłopak o rudych włosach i złotych jak pola pszenicy oczach. Nos i policzki obsypane miał piegami, lecz to nie były pierwsze rzeczy, które zauważyłamm patrząc się na niego. Z dłoni leciała mu krew, którą niezdarnie próbował wycierać chusteczką. Złapałam go szybko za ramię i wciągnęłam do środka.
— Chodź, mam bandaże schowane pod łóżkiem na nagłe wypadki, szybko ci to owinę — powiedziałam, po czym wyjęłam apteczkę i zaczęłam zawijać bandaż dookoła dłoni chłopaka. Nie była to jego jedyna rana, obok widniała druga, jeszcze niezagojona. Ach, prawie jak mój brat, ten też wiecznie chodził obity. Biegał po lasach jak dziki zwierz, nie przejmując się groźbami matki. Zawinęłam ostatni raz, po czym zalepiłam kawałkiem plastra.
— Gotowe, ciastko czekoladowe i herbata na pocieszenie? Z góry przepraszam, mam tylko malinową i porzeczkową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz